Każdego ranka rozpoczynałem na falochronie swój dzień. Uczyłem się dziękowania. Tego dnia jednak czułem w sobie strach. Nie wiedziałem dlaczego. Obwiniałem wiatr, który wciskał się w każdy zakamarek cienkiej kurtki. Kiedy już zmarznięty chciałem wrócić, w oddali zobaczyłem jacht. Ciekawość wygrała z zimnem.
– Co takiego niesie żagle w sztormową pogodę – zapytałem głośno sam siebie. – Uśmiechnąłem się jednak tylko, bo byłem przecież sam na falochronie, a wiatr nie powie nikomu, o co pytałem.
Wiedziałem, że jacht jest daleko od brzegu, ale czekałem. Coś tajemniczego zatrzymało mnie i nakazało oczekiwać.
Z minuty na minutę sylwetka jednostki stawała się coraz większa. Kilkanaście minut później miałem już pewność, że jacht będzie płynął do portu. Żagle wypełnione wiatrem, co chwilę kładły żaglówkę głęboko na prawą burtę. Czasami wydawało się, że kadłub nie ma już siły się podnieść. Chce odpocząć. Zdjąć z siebie ciężar bezpiecznego rejsu do portu schronienia. Za każdym razem jednak żaglówka podnosiła się i uparcie dążyła do celu.
Zimno było już przenikliwe, ale dzielnie stałem na falochronie i czekałem. Pół godziny później zmęczona żaglówka minęła główki portu i już bez kołysania sunęła w jego czeluście. Za sterem siedział przygarbiony, starszy mężczyzna. Żagle zrzucone chwilę wcześniej luźno zwisały na bomie. Jakby cały czas czekały na powrót do pracy. Nie wierzyły, że to już koniec wędrówki.
Wracałem po falochronie do portu i cały czas przyglądałem się jednostce. Nie była duża. Może dziewięć, maksymalnie dziesięć metrów. Drewniana burty odarte z lakieru pokazywały łączenia plank. Pokład również był drewniany, tak samo jak zejściówka. Widać było jednak, że czas nie oszczędzał jachtu, a jego właściciel dawno go nie remontował.
A później zaczął się dzień. Jacht stał w marinie, ludzie przychodzili i odchodzili. Mijały godziny. Praca wciągnęła mnie na tyle, że zapomniałem o porannym spotkaniu. Dopiero siwy, przygarbiony mężczyzna, który chciał się ze mną spotkać przypomniał o porannym obrazie i zniszczonym jachcie.
Spotkaliśmy się pod koniec pracy, koło piętnastej. Zaproszony przez kapitana na jednostkę miałem pomóc w paru technicznych sprawach. Ociągałem się ze spotkaniem. Z doświadczenia wiedziałem, że takie prośby powodują tylko jedno. Biorę na siebie problemy innych ludzi i mimo swojego sprzeciwu ostatecznie pomagam je im rozwiązywać. Oczywiście kosztem swojego czasu. Tak samo czułem się i teraz. Nie mógłem jednak odmówić.
Parę minut po umówionej godzinie pojawiłem się w miejscu postojowym żaglówki i swoim zwyczajem krzyknąłem „Haloooo na jachcie”. Lubiłem ten zwrot. Uważałem, że pobudza uwagę a jednocześnie nie jest agresywny.
Minęło jednak parę minut zanim kapitan wyszedł na pokład i zamaszystym gestem zaprosił mnie do siebie. Te parę minut pozwoliło mi na dokładniejszą ocenę jachtu. W wielu miejscach lakier odchodził już od pokładu. Łączenia desek na pokładzie w wielu miejscach były puste. Na wantach widać było rdzawe zacieki. Podobnie wyglądały okucia. Relingi dawno nie regulowane luźno zwisały między stójkami. Kilka lin, od dawna nie używanych, zaszło nalotem z pleśni. Mimo tych uwag miałem nieodparte wrażenie, że jacht wygląda nadal solidnie i niejeden sztorm ma za sobą. Sztorm, który go tylko wzmocnił. Tak samo z resztą wyglądał kapitan, który w końcu zaprosił mnie na pokład. Mimo przygarbionej postaci wyglądał silnie i mocno. Spracowane dłonie miało w sobie ciągle masę siły więc mocno odczułem męskie przywitanie.
– Dobrze, że Pan jest Panie bosmanie. Mam parę spraw do omówienia. Zapraszam pod pokład. No i mam nadzieję, że nie zajmuję Panu zbyt wiele czasu. Mam na imię Tomek – powiedział do mnie kapitan.
– O to ciekawe, ja też jestem Tomek. Jasne pogadajmy. Zobaczymy, co się da zrobić – powiedziałem nazbyt wylewnie choć wcześniej tego nie planowałem.
To, że również ma na imię Tomek wybiło mnie całkowicie z uprzedzeń i w pełni otworzyło. Tym bardziej, że chwilę później zszedłem do najpiękniejszego wnętrza jachtu, jakie kiedykolwiek do tej pory widziałem.
Pierwszy był zapach. Pachniało w nieopisany sposób domem. To było miejsce, gdzie po prostu chciałoby się po pracy usiąść z herbatą i zaszyć na wiele godzin. Większość wykończenia wnętrza była drewniana. Każda listewka dokładnie polakierowana. Wszystko świeciło własnym blaskiem. Takim wewnętrznym. Na obu burtach półki nad kojami były pełne książek. Mieszały się tytuły, ale też języki w jakich były wydane. Z niskich lamp sączyło się żółtawe światło, które dodawało tylko ciepła. Grająca z niewielkich głośników irlandzka muzyka zamykała cały ten obraz. Wszędzie panował porządek.
Tomasz zaproponował herbatę.
– Nie zakładałem, że zostanę w porcie długo. Myślałem, że za chwilę będę mógł wypłynąć dalej, ale niestety mam jakieś przecieki na kadłubie i muszę na parę dni wyjąć jednostkę z wody. Właśnie dlatego chciałem, abyśmy się spotkali – rozpoczął prosto z mostu rozmowę kapitan. – Jeszcze nie wiem, jak duże jest to uszkodzenie, dlatego postój na lądzie może zająć nawet kilka tygodni. Sprawdzałem i na miejscu nie ma żadnych szkutników więc naprawa może się wydłużyć. Oczywiście jeżeli nie ma miejsca to popłynę dalej, ale przyznam się szczerze, że raczej bym nie chciał.
Prośba Tomasza nie była żadnym problemem. W chwilę ułożyłem sobie plan w głowie. Znalazłem miejsce, telefony do odpowiednich osób, które będą mogły pomóc w akcji i pracach naprawczych.
Kiedy podzieliłem się swoimi myślami, na twarzy kapitana pojawił się uśmiech. Potem chciałem wyjść, ale Tomasz poprosił, aby został.
– Porozmawiajmy jeszcze. Poproszę – dodał.
Jego szczerość i otwartość była dla mnie dużym zaskoczeniem. Dopiero wtedy kapitan przyznał się, że jacht jest jego domem. Swój prawdziwy stracił wiele lat temu. Pracuje dorywczo i ma emeryturę, która pozwala mu na spokojne życie.
– Mieszkam na jachcie, bo to było ostatnie, moje osobiste miejsce. Z czasem przywykłem do takiego domu. Teraz już nie wyobrażam sobie innego mieszkania. Jest po mojemu, przytulenie, ale co najważniejsze mam czas więc mogę mieszkać gdzie chcę, byleby na wodzie – dodał z uśmiechem.
Przez kilka godzin opowiadał o miejscach, które odwiedził. Ludziach, których spotkał i przeżyciach, które zostały w nim na stałe. Co ciekawe nie były to silne sztormy, wichury, czy olbrzymie fale. Więcej swoich słów kierował do ludzkich zachowań, pomocy, radości ale też zawiści i smutku, który go dotykał.
Przez te parę godzin prawie wcale się nie odzywałem. Kilka razy odpowiedziałem na zadane pytania. Wtrąciłem kilka swoich historii. Raczej jednak słuchałem.
Do domu wróciłem dopiero wieczorem. Jakoś dziwnie czułem się w ścianach swojego mieszkania. Obco. W głowie miałem obraz jachtowego domu Tomasza. Gdzieś głęboko czułem zazdrość. Jakąś nieopisaną tęsknotę za tym, co jego. Ale jednocześnie cieszyłem, się, że dane mi było doznać tego spotkania.
W ciągu trzech kolejnych dni wspólnie ogarnęliśmy wyciągnięcie jachtu z wody i ustawienie na placu. Faktycznie podwodna część jednostki wyglądała jeszcze gorzej niż pokład i burty. W wielu miejscach drewniane planki były przegnite. Dychtunek często wychodził już na zewnątrz lub nie było go wcale. W jednym miejscu drewno było tak zgnite, że mały scyzoryk wbiłem aż po rękojeść.
Tomka jednak te uszkodzenia nie martwiły. Dokładnie wszystko umył i usunął stare lakiery i farby ochronne. Nagie drewno wyglądało o wiele lepiej. Chodził wokół tego jachtu, dotykał go i jakby z nim rozmawiał. Nigdy jednak nie usłyszałem słów.
Pewnego dnia, kiedy kapitan pojechał po zakupy sam wybrałem się w miejsce gdzie stała żaglówka. Jego wzorem przeszedłem się wokół kadłuba dotykając nagiego drewna. Chyba właśnie wtedy zrozumiałem, za co powinniśmy kochać drewno i jachty. Kadłub był ciepły. Miły, choć szorstki w dotyku. Drewno jakby odwzajemniało mój kontakt. Sprawdzanie każdego łączenia plank, zagłębień sprawiało mi przyjemność. Było wręcz podniecające. A co najważniejsze bardzo osobiste i intymne.
Zawstydziłem się sam siebie. Odszedłem, ale poczucie ciepła i bliskości zostało we mnie głęboko.
Kapitan bardzo szybko znalazł odpowiedniego szkutnika i materiał, którym zastapił zgniłe burty oraz dno jachtu. Ponieważ pogoda dopisywała sam zabrał się za szlifowanie i ponowne malowanie pokładu. Wymienił też kilka elementów takielunku, które nie nadawały się już do użytku.
Ja natomiast korzystałem kiedy tylko mogłem z jego gościny. Nie zliczę godzin, które spędziliśmy na rozmowach w kokpicie jachtu. Czułem się, jakbym wchodził do siebie, do swojego domu. Co ciekawe kapitan nigdy nie chciał mojej pomocy przy pracach remontowych, choć wielokrotnie je proponowałem. Wszystkim chciał się zajmować sam.
Po dwóch tygodniach intensywnych prac żaglówka z odnowionym i odmalowanym spodem kadłuba, polakierowanym pokładem i naprawionymi okuciami wróciła do wody.
Widziałem po minie Tomasza, że bardzo go to cieszy. Tęsknił już za morzem i zapewne też bał się o swój dom. Uspokoił się, kiedy mógł go bezpiecznie zwodować.
Obawiałem się z resztą, że tego samego dnia, kiedy jacht stanie na wodzie kapitan będzie chciał wypłynąć. Widziałem, że się zmienił. Stał się bardziej uważny, spięty. Pomyślałem, że już przygotował się na spotkanie z morzem.
– Wypłynę dopiero jutro. Chcę jeszcze ogarnąć wnętrze i posprzątać. A jeżeli pozwolisz to zaprosić Cię na pożegnalną kolację. – powiedział prosto z mostu Tomasz i wrócił do pracy obracając się do mnie plecami.
– Bądź o dziewiętnastej – rzucił na odchodne.
Bardzo ucieszyło mnie to zaproszenie. Czułem jednak w sobie coraz większy smutek. Wcale nie związany z kapitanem. Związany z jachtem i z tym, że za chwilę odejdzie. Zrozumiałem wtedy, że to jest coś ważnego. Pragnienie, które we mnie mieszka, ale nie potrafiłem go wcześniej nazwać. Nadal z resztą nie potrafiłem. Po prostu je odczuwałem.
Spotkaliśmy się wieczorem o umówionej godzinie. Prosta kolacja i rozmowy o wszystkim i o niczym. Kapitan mówił o swoich planach na kolejne porty. O miejscach, które chciałby zobaczyć, do których chciałby wrócić i ludziach za którymi tęskni.
– Do tego portu też wrócę jeżeli mi się uda – powiedział z uśmiechem – Wybacz, ale widziałem jak chłoniesz mój jacht. Widziałem, jak Ci się podoba. Jak stajesz się jego częścią. Ja go poznałem tak samo i tak samo się zakochałem. Więc rozumiem, co czujesz. Możliwe, że pewnego dnia i Tobie nadarzy się okazja na spotkanie, które zostanie z Tobą na zawsze. Czasami trzeba coś stracić, aby zrozumieć co się traci i czego należy szukać – powiedział Tomasz na pożegnanie.
Następnego dnia rano jak zawsze stałem na falochronie i szykowałem się do pracy. Spędzałem chwile ze sobą. Kątem oka dostrzegłem w pewnym momencie jacht Tomasza, który płynie spokojnie w kierunku główek portu. Kapitan mnie nie widział. Był zapatrzony przed siebie. Przygarbiony ale uważny siedział za sterem.
Coś mnie zakłuło w sercu. Zabolało. Drewno, które pokochałem. Kształty, które stały się mi bliskie odpływały. To bardzo bolało. Aż za bardzo. Zrozumiałem słowa Tomasza o stracie. Poczułem ją głęboko w sobie. Wiedziałem, że cokolwiek zrobię nie odzyskam. Mogłem tylko patrzeć jak odpływa.
Tego poranka długo nie wracałem do portu. Nie potrafiłem. Oczami żegnałem jacht, aż zniknął za horyzontem. A potem siedziałem na plaży i układałem kamienie. Już nie moje.
Ta strona używa plików cookie w celu poprawy funkcjonalnosci. Klikając Zaakceptuj, zgadzasz się na wszystkie kategorie plików cookie. Możesz jednak je dostosować klikając w Ustawienia plików cookies
Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić wrażenia podczas poruszania się po witrynie. Spośród nich pliki cookie, które są sklasyfikowane jako niezbędne, są przechowywane w przeglądarce, ponieważ są niezbędne do działania podstawowych funkcji witryny. Używamy również plików cookie stron trzecich, które pomagają nam analizować i rozumieć, w jaki sposób korzystasz z tej witryny. Te pliki cookie będą przechowywane w Twojej przeglądarce tylko za Twoją zgodą. Masz również możliwość rezygnacji z tych plików cookie. Jednak rezygnacja z niektórych z tych plików cookie może wpłynąć na wygodę przeglądania.
Funkcjonalne pliki cookie pomagają w wykonywaniu pewnych funkcji, takich jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.
Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.
Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób odwiedzający wchodzą w interakcję ze stroną internetową. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o wskaźnikach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.
Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania odwiedzającym odpowiednich reklam i kampanii marketingowych. Te pliki cookie śledzą odwiedzających w witrynach i zbierają informacje w celu dostarczania dostosowanych reklam.
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Te pliki cookie zapewniają anonimowe działanie podstawowych funkcji i zabezpieczeń witryny.