Maszerowaliśmy jednak z uśmiechem na ustach. Spotkaliśmy się po tak długim czasie, a jakby to było wczoraj. Mieliśmy tyle sobie do opowiedzenia,a jednocześnie nie musieliśmy mówić nic.
Czasami tylko któryś głośno rzucił zdanie z przekąsem i wiedziałem, że te słowa skierowane są do mnie.
– Ale że daliśmy się namówić na taką deszczową wyprawę bez alkoholu. Ja chyba śnię – słyszałem głos przed sobą, a chwilę póżniej za sobą. – Ostatni raz wpadłeś na tak głupi pomysł.
Uśmiechałem się pod nosem. Chwila milczenia. Szum deszczu obijającego się o kurtki i plecaki . Chlapanie butów w błotnistej drodze. Milczenie, ale tylko na chwilę.
– Na serio ani grama – kolejny złośliwy tekst tym razem z samego przodu – Co za idiota na to wpadł.
Idziemy przed siebie. Nie mamy celu. Nie cel był w planie naszej wyprawy a spotkanie. Wędrujemy. Wspominamy mijane miejsca, które w tej samej grupie zwiedzaliśmy jeszcze jako młodzi harcerze. Słowa wplatają się w kolejne, zapamiętane historie. Uśmiechamy się na głos, ale też w duchu. Później, przy ognisku przyznamy się wszyscy, że rozpiera nas duma z przyjaźni. Z tego, że po kilkudziesięciu latach mamy odwagę i chęć spotkać się i tak samo jak dzieci pomaszerować.
MIjamy jezioro. Pierwsza mądra myśl, jaka się nam pojawia w głowie brzmi – ej dawno nie kąpaliśmy się w deszczu. A przecież dawniej nie raz w tym miejscu organizowaliśmy bitwy morskie.
Musiało to zabawnie wyglądać, jak sześciu dorosłych chłopa z gołymi tyłkami wpada do wrześniowej, zimnej wody w jeziorze i bawi się, jak dzieci w przydomowym basenie. Nie ma w nas wstydu. Jest przyjaźń, która pozwala na takie głupie zabawy.
Szybko się nam jednak robi zimno. Wyskakujemy z wody. Znowu kilka głupich tekstów o braku alkoholu, który zapewne po takiej kąpieli nieźle by nas rozgrzał. Zamiast tego szybka kanapka i w drogę. Deszcz przestaje na chwilę padać. Robi się przyjemniej. Prostujemy się w marszu. Opowiadamy o sobie. Co u kogo słychać, co się dzieje. Jak dzieci, żony, albo ich brak. Co kogo wkurza, albo cieszy w pracy. Jak realizujemy marzenia, albo jak o nich zapomnieliśmy.
Założenie jest bardzo proste. Wędrujemy przed siebie, bez pośpiechu tak długo, aż zrobi się ciemno. Poźniej rozpalamy ognisko, wieszamy hamaki na drzewach, przygotowujemy nocleg i spotykamy się ze sobą na długonocnych pogawędkach i opowieściach.
Pod wieczór deszcz całkowicie odpuszcza, ale nie chcemy iść aż do zmroku. Potrzebujemy trochę czasu na zebranie w miarę suchego drewna. W końcu niedaleko od szklaku znajdujemy polankę. Jest w dolinie. Otoczona wielkimi drzewami, które bez problemu udźwigną nasze hamaki. Dzielimy się. Część wiesza na drzewach swoje noclegi, część szykuje ognisko. Dwóch specjalistów robi pierwsze podejścia do kolacji. Oczywiście wspólnej, z jednego kociołka. Jest boczek, cebula i fasolka z puszki. Do tego świeży chleb. Kiedy robi się ciemno wszyscy mamy już gotowe miejsca do spania. Przebraliśmy się w suche rzeczy. Nad każdym hamakiem wisi tent, a plecaki podwieszamy na drzewach. Już nie raz w nocy zwierzyna chciała się nam dobrać do ich zawartości.
Jesteśmy głodni. Ognisko świeci żywym płomieniem. W kociołku zaczyna bulgotać kolacja. Rozsiadamy się wygodnie wokół. Blisko, bo cały dzień wędrówki, kąpiel wychłodziły nasze ciała.
W krąg leci fajeczka z waniliowym tytoniem. Też jeden z naszych wspólnych rytuałów. Mimo, że nie palę to ten tytoń pomieszany z lasem i ogniskiem zawsze mi smakuje. Nie tylko mi.
Oczywiście nie wytrzymujemy. Teksty o braku alkoholu sięgają zenitu. Śmiejemy się na głos, ale jeden z nas wpada na zwariowany pomysł. Obok jest leśna droga. Prosi telefonicznie znajomego i ten pojawia się za jakiś czas z jedną butelką wódki cytrynowej. Od tak tylko dla rozgrzania duszy i ciała. Jedna na sześciu. Przyrzekamy sobie, że to ostatnia wyprawa z tak głupim pomysłem.
Rozmawiamy o naszych spotkaniach.
– Był czas, kiedy nie było Cię wśród nas wiele lat – słyszę słowa skierowane do mnie – Mogliśmy Ci nakopać w tyłek, ale wróciłeś.
Uśmiechamy się do siebie szczerze. Opowiadam o czasie, który nie był wspólny. Każdy opowiada o sobie. Co robi, jak mu mija ten niewspólny czas. Czego by chciał i o czym marzy. Leniwie mijają nam godziny przy ognisku przeplecione dymem z fajki, opowiadaniami, przekąskami. A nawet wspólnym śpiewem.
Kiedy noc staje się za chłodna i dopada nas zmęczenie, kładziemy się spać. Każdy w swoim hamaku rozpiętym między drzewami. Rozmawiamy jeszcze chwilę. Śmiejemy się i żartujemy po męsku. A potem już budzą nas tylko zwierzęta, których ciekawość jest większa niż strach przed człowiekiem.
Budzimy się wcześnie rano. Pierwsza akcja to ponowne rozpalenie ogniska. To magnes, który wszystkich do siebie przyciąga. My również już po spakowaniu obozowiska wspólnie zasiadamy i szykujemy śniadanie. Tradycyjna jajecznica na boczku. Obłędna, bo dodatkowo okopcona dymem z ogniska. Parzymy kawę. Mocną. Śmieję się, że rybacy by taką nawet w morzu nie pogardzili . Mimo snu widać na naszych twarzach zmęczenie. Długi marsz, krótka noc. Ale w oczach każdego jest też radość. Radość z wspólnego czasu, radość z obcowania z naturą. Radość z przyjaźni.
Po śniadaniu zostajemy jeszcze chwilę przy ognisku. Delektujemy się kolejną kawą. A potem robimy wszystko, aby nie został po nas żaden ślad. Żaden. Zawsze tak samo.
Z plecakami na ramionach wracamy. Do samochodów, pociągów, domów, codzienności. Pracy i rodzin. Samotności. Wracamy, ale w głowie mamy już plan na kolejną wędrówkę. Wiemy, że za chwilę znowu spotkamy się w lesie. Jak co roku. Jak od wielu, wielu lat.
Klient może wybrać następujące formy płatności za zamówione Towary: Płatności BLIK, karta płatnicza, przelew elektroniczny poprzez zewnętrzny system płatności imoje, obsługiwany przez firmę ING Bank Śląski S.A. z siedzibą w Katowicach.”